O tym, jak ks. prof. Józef Tischner mnie „spionizował”

O tym, jak ks. prof. Józef Tischner mnie „spionizował”

To był dla Jana niezmiernie ważny dzień. Pierwszy po Szabacie, przed którym ukrzyżowano Chrystusa i złożono Go w grobie. Wczesnym rankiem przybiegła Maria Magdalena z szokującą informacją o otwartym grobie Jezusa. Pobiegł z Piotrem, aby naocznie się przekonać i sprawdzić co sił wydarzyło. Rzeczywiście grób był otwarty i pusty. Ciekawe, że to doświadczenie pustego grobu,  nie wygenerowało w jego głowie pytania: co się stało? – lecz, wyzwoliło akt wiary – „ujrzał i uwierzył”.
 
Potem przybiegły kobiety, które też były przy grobie i spotkały Jezusa.  Wieczorem zaś, mimo zamkniętych drzwi, sam Jezus przybył do uczniów, siedzących w zamkniętym pomieszczeniu i pełnych lęku przed Żydami.  Nie stał pod drzwiami, nie pukał, ale po prostu „wszedł, stanął pośrodku i rzekł do nich: Pokój wam!”. Wiedział, jakie wątpliwości nurtują głowy, tych przerażonych, ale logicznie myślących chłopów: –  a może to duch Jezusa, albo jakaś zjawa?   Od razu  „pokazał im ręce i bok”, znaki szczególne, śmiertelne rany, których podrobić, żadną miarą się nie dało. 
 
To, co Jezus wtedy uczynił, Jego gesty i słowa, wypowiedziane po tym powitaniu, są niezmiernie istotne dla Kościoła po wszystkie jego czasy. Uczniów włączył w misję, jaką On sam otrzymał od Ojca Niebieskiego i w ramach tej misji, tchnął na nich i powiedział: „Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane”. Zmartwychwstały Jezus wybraną grupę uczniów obdarzył Boskim darem Ducha Świętego.  Ustanowiony w tym momencie Sakrament Pokuty, swoją siłę bierze w dziele odkupienia Chrystusa, bo to On i tylko On prawdziwy człowiek i prawdziwy Bóg, mógł „zbilansować” wszystkie  nasze grzechy. Nie ma innej drogi do „pozbycia” się grzechu jak tylko przez Niego. Każdy inny pomysł jest głupi.
 
A dlaczego Jezus, posługuje się grzesznym Piotrem, przeciętnymi uczniami i wcale nie najlepszymi ich następcami? Bo tacy jesteśmy, że to właśnie drugi człowiek, choć może jeszcze bardziej grzeszny ode mnie, musi mi powiedzieć po usłyszeniu moich grzechów, że są mi odpuszczone przez Jezusa.    I  nie jest to terapia, pogaduszka, to droga do Ojca, przez Chrystusa w Duchu Świętym. Jeżeli nie ma dobrej woli nawrócenia, ktoś musi mi powiedzieć – nic z tego teraz nie będzie, zmień swoje życie, czas jest krótki i wracaj, a ja cierpliwie czekam na ciebie.
 
Osiem dni później, kiedy znowu przebywali razem, pełni strachu i zamknięci, a brakujący wcześniej Tomasz był z nimi, Jezus pojawił się znowu. Bez pukania i otwierania drzwi stanął pośród uczniów. Do „raportu” postawił teraz niedowierzającego Tomasza. Jesteśmy za to spotkanie Jezusowi bardzo wdzięczni, bo któż z nas nie ma sobie, przynajmniej pewnej cząstki, wątpliwości Tomasza.
 
Na rozumienie tej sceny i na moją osobistą relację ze Zmartwychwstałym Panem, wpłynęło pewne osobliwe spotkanie. Wiele lat temu, w dzień, w którym czytany był w liturgii powyższy fragment Ewangelii,  biegłem rączo do Kościoła. Po drodze, na klatce schodowej kamienicy przy ul. św. Marka w Krakowie, gdzie mieszkałem, spotkałem ks. prof. Józefa Tischnera. Bez wstępu, z marszu zapytałem: „co Ks. Profesor sądzi o św. Tomaszu?” Na to On, bez zbędnej retoryki, a po charakterystycznym chrząknięciu, odparł: „Rozumiesz Lucek, w tej Ewangelii o Tomaszu, najważniejsze jest słowo mój”.  Pobiegłem dalej i nagle w mojej głowie otwarły się właściwe „pliki” – zrozumiałem, o co chodziło Tischnerowi. Tomasz doświadczył  „namacalnie” rzeczywistość Chrystusa zmartwychwstałego. Reakcja była spontaniczna: „Pan mój i Bóg mój”. Uświadomiłem sobie, że szatan doskonale wie, że Chrystus zmartwychwstał. Szatan nigdy nie powie „mój”.  Dlaczego? Bo „mój” to relacja miłości, a nie tylko wiedzy. I tak Pan Bóg w krótkiej rozmowie, posługując się ks. Tischnerem, „spionizował” moje myślenie co do najważniejszych z Nim relacji.    
 
 
Ks. Lucjan Bielas