Cuda się zdarzają
Dziwne, nie znamy imion pary młodej, nie znamy dokładnej ilości zaproszonych gości,
nie znamy menu, nic nie wiemy o kosztach tej uroczystości. Mimo to nie ma w dziejach
świata bardziej znanego wesela od tego w Kanie Galilejskiej, niespełna 2000 lat temu.
– Dlaczego tak się stało?
– Czy tamto wesele w Kanie, ma jakieś znaczenie dla tych, którzy dziś przygotowują się
do zawarcia małżeństwa, albo w nim trwają?
Pierwszy cud Jezusa na weselu w Kanie Galilejskiej został niejako wywołany przez Maryję.
To Jej na pozór banalne zdanie, skierowane do obecnego tam Jezusa, otwiera Jego
cudotwórczą działalność: „Nie mają wina” . Maryja nie zwraca się z tym problemem do
starosty, bo była praktyczną kobietą i doskonale wiedziała, że sytuacja go przerasta.
Odpowiedź, jaką usłyszała od Jezusa, była niewątpliwie twarda. „Czy to Moja lub Twoja
sprawa, Niewiasto? Czyż jeszcze nie nadeszła godzina moja?” Maryja zostawia tę ludzką
wypowiedź Jezusa na pozór bez reakcji. Jakby ignorując opinię Syna, zwraca się do sług ze
słowami: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”. Jest to ostatnie zdanie wypowiedziane
przez Nią na kartach Ewangelii.
Maryja ma pełną świadomość faktu, po 30 latach mieszkania z Jezusem pod jednym dachem,
że mieszkała nie tylko z prawdziwym człowiekiem, który jakby komunikuje – to nie nasza
sprawa, ale również mieszkała z prawdziwym Bogiem, dla którego nie ma rzeczy
niemożliwych. To właśnie, swoim ostatnim zdaniem, zwraca się do Jego Boskiej natury i
niejako wywołuje nadprzyrodzoną reakcję – cud.
Można w naszych dociekaniach posunąć się jeszcze dalej. Zjednoczenie Matki i Syna było
takie duże, że to On mówi przez Nią. Maryja poddaje się Boskiej woli Jezusa dla dobra tej
młodej rodziny gospodarzy. Mamy tu podwójne zjednoczenie Boga i człowieka, to niepojęte
dwóch natur w Jezusie, oraz to dla nas dostępne, podobne do Maryi i Jezusa.
Pierwszym odbiorcą tego daru jest Pan Młody. Można powiedzieć – dziwne. Przecież o nic
nie prosił, o nic nie pytał, o niczym nie wiedział, jedynie, to nie wyrzucił Jezusa za drzwi. A
na końcu jeszcze zebrał pochwałę.
Na tym właśnie polega ślub kościelny, czyli sakrament małżeństwa. Na zaproszeniu
Chrystusa do tej przestrzeni ludzkiej cudownej miłości między mężczyzną a kobietą i
niewyrzuceniu Go za drzwi. Smutne doświadczenie uczy, że w wielu, bardzo wielu
związkach między ochrzczonymi, nie ma miejsca dla Jezusa. A nawet jak jest zaproszony,
bardzo często i bardzo szybko ląduje za drzwiami. Zarówno u jednych, jak i u drugich,
pretensji o brak cudu, nie brakuje i to posuniętych aż do stwierdzenia – po co On w moim
małżeństwie i w moim domu. Następne będzie bez Niego.
Wielu jest takich, którzy w swojej pomroczności tak pozamykali serca i drzwi, że dla Boga
nie zostawili najmniejszej szczelinki. Patrzą na swoje coraz bardziej dramatyczne życie i swój
coraz mniej atrakcyjny dom i mówią: – tu się już nic nie da zrobić. I tak żałośnie czekają, aż
śmierć rozwiąże ich życiowe problemy. Smutne!
To właśnie dla nich szczególnie w tej ewangelicznej scenie jest nieprzypadkową postać
Maryi. To Ona wstawia się u Jezusa tam, gdzie po ludzku nie ma już nic, gdzie nie świeci
już żadne światełko. Może warto do Niej się zwrócić, póki zegar życia jeszcze tyka.
I na zakończenie jeszcze jedno. Wody Pan Jezus w Kanie nie nosił. Wykonuj Jego
polecenia nawet wtedy, gdy będziesz w 100% pewny, że są nielogiczne.
Ks. Lucjan Bielas